Czytasz = Komentujesz . Proszę ^.^

Czytasz = Komentujesz . Proszę ^.^
Niśka

19 czerwca 2013

eight. january. part 1.

Stanęłam przed niewysokim budynkiem koloru, którego już od dłuższego czasu nie mogłam zdefiniować. Spojrzałam w niebo. Było lekko zaciągnięte chmurami, które układały się w najróżniejsze kształty. Słońce ukrywało się za nimi i tylko co jakiś czas wychodziło, by dopuścić do tego szarego świata trochę swojego ciepłego uroku. W tej chwili zajmowało mnie to wszystko, co banalne i niepotrzebne. Coś, o czym nigdy nie myślałam. Ale teraz było to coś, co chciało wygonić z mojej głowy najważniejsze myśli. To był ten jeden dylemat. Niby podjęłam już decyzję, ale nie byłam jej pewna. Nigdy niczego nie jestem pewna. Ale wtedy do tego się bałam.
Stałam tak zaprzątając głowę odcieniem farby, jaką pokryto budynek, gdy nagle otworzyły się przede mną drzwi i wybiegła z nich długonoga blondynka cała we łzach. Wryło mnie w ziemię i na myśl przyszło najgorsze. W porę postawiłam stopę na progu i udałam się na górę w stronę znanego mi już dobrze mieszkania. W sercu miałam tylko nadzieję, że moje przypuszczenia się nie spełnią, jednak nie tym razem. Kobieca intuicja nie zawiodła, a ja na drugim piętrze dostrzegłam otwarte na oścież drzwi, w których stał On.
Jego wzrok błądził gdzieś pomiędzy korytarzem, mieszkaniem, a jego myślami, których nie byłam w stanie poznać. Usiadł załamany. Oparł plecy o futrynę i schował twarz w dłonie. Jego klatka piersiowa ruszała się bardzo szybko i rytmicznie, a ręce trzęsły z lekka. Nie wiedziałam, co mam robić. Stałam jak wryta i patrzyłam w stronę otwartego mieszkania. Wahałam się. Moje nogi raz ciągnęły mnie z powrotem, innym razem pchały w stronę chłopaka. Serce mówiło jedno, rozum drugie. Oczy zaczęły zachodzić łzami, sama nie wiem z jakiego powodu. Ręce opadły mi na barierkę, torba zjechała z ramienia i zatrzymała się na podłodze. Przestałam słyszeć cokolwiek. Nie dobiegały do mnie dźwięki z zewnątrz. Myśli w głowie miałam tak okropnie dużo, że każda mieszała się z każdą i nie dało się wyróżnić żadnej pojedynczej. Jeden wielki chaos i bałagan. Zaczęłam powoli obracać się na pięcie, by spróbować powstrzymać szargające mną przedziwne emocje. Jednak w tej chwili On podniósł wzrok i kątem oka dostrzegł moją sylwetkę. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Jego przymglone, moje ukryte za łzami. Te dwie pary oczu jednak zetknęły się ze sobą i sięgnęły bardzo głęboko. Wzajemnie odkryliśmy przed sobą swoje dusze. Przez ten ułamek sekundy byliśmy w stanie powiedzieć o sobie wszystko. Mimo to urwałam to spotkanie, zarzuciłam włosami i zbiegłam szybko po schodach w dół. Droga do drzwi wydawała mi się bardzo długa. W końcu trafiłam do nich, pchnęłam zamaszyście i udałam się po prostu przed siebie. Nie wiedziałam co czeka mnie w miejscu, w którym się znajdę. Chciałam być po prostu jak najdalej.
Moje nastawienie do tego dnia zmieniło się w jednej chwili. Planowana poważna rozmowa zamieniła się w bardzo poważną ciszę, jeszcze gorszą od najtrudniejszych do wypowiedzenia słów. Moje usta nie otworzyły się ani na moment. Jego także nie miały zamiaru wydać z siebie choćby najprostszego dźwięku. Totalna pustka. A mimo to bardzo znacząca dla tej relacji.

Szłam pustą ulicą. Nawet samochody ulotniły się gdzieś daleko stąd, by tylko nie spotkać mnie na swojej drodze. Zimowy Londyn zadziwiał spokojem. Wiatr ucichł, chmury rozproszyły się zapowiadając, że nie mają już zamiaru więcej płakać. Światła w oknach pogasły, choć latarnie nadal pracowały wytrwale. Chodniki były puste, śnieg odgarnęły już zapewne specjalne maszyny, a ten, dziś wyjątkowo łaskawy, nie spadł tu kolejny raz. Szarość ogarnęła cały krajobraz znajdujący się przede mną. Moje ręce grzały się w kieszeniach. Wzrok miałam spuszczony. Przyglądałam się, jak moje buty, w których stopy przemarzały mi już od dłuższego czasu, zostawiały mało widoczne ślady na resztkach białego puchu.
Taka zamyślona i przygnębiona, w ciszy trwającej już dobre kilka godzin, wróciłam do domu. Moja mała klitka była w tej chwili jedynym miejscem, w którym chciałam przebywać. Z laptopem na kolanach, kubkiem gorącej czekolady i zeszytem, czekającym na kolejny list.

Droga Audrey,
to był dziwny dzień. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo Ty już dobrze to wiesz. Ale ja znowu nie mam do kogo się odezwać. Dziś zadałam sobie ważne pytanie. Co ja czuję? Zależy mi na nim. To jest pewne. I miało być dobrze. Ale to, co się stało, odwróciło wszystko do góry nogami. Powinnam wiedzieć, czego chcę, a tak nie jest. Powinnam się nad tym zastanawiać, ale nie chcę. Czy nie chcę, czy się boję? Zaraz wracam w wir pracy. Te święta, przerwa dały mi czas na własne sprawy, ale teraz sama chcę od nich uciec. Fotografia to jedyne, co mi na to pozwala. Własny świat, inny, mniej wymagający i bardziej szczęśliwy. A Ty, Audrey, otwórz mi serce. Serce i głowę. Bym umiała stwierdzić, czy kocham. Bym umiała kochać. I bym umiała wybrać, czy warto kochać. 
Twoja Via

Następnego dnia obudziłam się około 10, by wstać, na szybko ubrać się, wziąć aparat i wybiec z domu. Mimo wolnych dni nie zaniechałam używania mojej kochanej lustrzanki. Każdy dzień angielskich świąt został zapisany w pamięci mojego komputera i zachowany prawdopodobnie na zawsze również i w mojej. Boże Narodzenie tutaj było na prawdę cudowne. Mimo wielkiej tęsknoty za domem i chłopakami cieszyłam się, że spędzam je tu - w Londynie, gdyż ciepło i atmosfera przypominały mi odrobinkę Stany. Był już jednak styczeń, nadal śnieżnobiały, niekiedy tlący się kolorowymi światełkami. Zaraz za zakrętem wstąpiłam do pobliskiej kawiarenki na kawę i lekkie śniadanie. Co prawda nie lubię tych posiłków, ale ich waga w naszym funkcjonowaniu jest przecież tak ważna, że jako osoba samodzielna i odpowiedzialna nie mogę ich zaniechiwać. Wystrój wnętrza był tu nadal przytulny. Lampki choinkowe wokół luster i koce na każdym krześle wołały tylko, by uwiecznić je obiektywem aparatu. Spytałam jedynie o zgodę i zabrałam się do pracy. Pierwsze zdjęcia za mną, pyszna kawa też. Ruszyłam więc dalej, w kolejne zakątki miasta, które cały czas odkrywało przede mną coraz to nowsze tajemnice. Zza chmur wyszło słońce, a ono z kolei rozchmurzyło moją twarz, przypominając mi czym jest uśmiech. Z tak pozytywnym nastawieniem dłonie same chciały naciskać spust migawki, a nogi pchały mnie coraz dalej, by dać oczom jeszcze więcej zobaczyć, uszom więcej usłyszeć. Lecz o te kilka słów mogły usłyszeć mniej...

* * *

Teraz to chyba będzie tradycja, że będę Was przepraszać pod każdym rozdziałem. Ostatnio mi nie szło. Serio, im człowiek szczęśliwszy, tym trudniej pisze się niecukierkowe historie. Lecz gdy samopoczucie spada, to proporcjonalnie z chęcią robienia czegokolwiek i zaangażowaniem. Dlatego też jestem z siebie dumna ^^. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za brak dialogów, ale taki urok tego rozdziału. Proszę Was o jak największą ilość opinii, ponieważ każdy komentarz motywuje mnie jeszcze bardziej do działania. Kocham Was Miśki *.*

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział. <3 Przeczytałam go z przyjemnością. Przepraszam, że się nie rozpisuję, ale strasznie się śpieszę :)
    Trzymaj się i weny życzę. :*

    OdpowiedzUsuń