Czytasz = Komentujesz . Proszę ^.^

Czytasz = Komentujesz . Proszę ^.^
Niśka

26 września 2013

eleven. february. part 1.

Luty. Kolejny miesiąc mrozów, burz śnieżnych, wiatrów i w tym roku zdecydowanie braku słońca. Każdy dzień jest szary i krótki. Chęci do życia uchodzą z człowieka praktycznie w kilka minut po przebudzeniu, gdy tylko spojrzy za okno w nadziei na zobaczenie cudu, jakim jest bezchmurne niebo i choć odrobina koloru. Co ważne, taka pogoda zupełnie nie nadaje się do robienia jakichkolwiek zdjęć. Moje styczniowe fotografie już prawie w całości poszły do redakcji, a ja zostałam z zupełnym brakiem materiałów na kolejne numery, co wiąże się z coraz gorszą sytuacją materialną. Znowu zaczęłam dorabiać w kawiarence na parterze. Pracowałam na zmianę poranną i wieczorną, ponieważ nie miałam, jak inni pracownicy, problemu z dotarciem do pracy i powrotem do domu, skoro to zaledwie kilkadziesiąt schodów i to w dodatku bez konieczności opuszczania budynku. W wolnych chwilach siedziałam nad artykułem i całkiem sporo czasu spędzałam z Sarą i jej przyjaciółką Lily. Świetnie się dogadywałyśmy. Poznałam również osobiście Amy i Zaca. Moim zdaniem pasowali do siebie idealnie i zazdrościłam im ich miłości, która była dostrzegalna na każdym kroku.

I tak właśnie minęło mi sporo czasu. Jednak myślami czasami wybiegałam poza rzeczywistość i uciekałam do Alexa. Do jego cudownych brązowych oczu wpatrzonych we mnie i do każdego pocałunku, który wywoływał u mnie motyle w brzuchu. Ale zaraz po tych wspomnieniach przychodziła do mnie historia Sary i moja ostatnia rozmowa z chłopakiem.

*
Tamtej nocy budziłam się przynajmniej kilka razy. Powieki otwierały się w mroku, by odsłonić oczom przerażającą szarość. Potem lekko opadały, a ja tkwiłam w ciszy na zewnątrz i chaosie wewnątrz mojego umysłu. Wstałam zanim zadzwonił pierwszy budzik. Odsłoniłam ciężkie zasłony, lecz niewiele to zmieniło w naświetleniu małego pokoju. Zmieniłam kartkę w kalendarzu, gdyż właśnie zaczął się pierwszy lutowy dzień. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i doenergetyzowałam gorącą kawą cynamonową. Na lodówce, wśród mnóstwa notatek, wisiała jedna zielona karteczka zapisana dzień wcześniej w pośpiechu: ZADZWOŃ! Tak, obiecałam sobie zadzwonić do Alexa. Lecz cały czas odwlekałam to i odpychałam od siebie jak najdalej. Najwyraźniej ze zwyczajnego ludzkiego strachu. Strachu przed prawdą. Przed rzeczywistością. Postanowiłam jednak w końcu napisać do niego sms’a z prośbą o spotkanie. Umówiliśmy się w naszej kawiarni o 12.30. Nie mogłam wysiedzieć na miejscu. Miotały mną emocje i niespokojne myśli. Chore scenariusze rozmów, które piętrzyły się i piętrzyły, a z każdą minutą układały w całkiem sporych rozmiarów książkę zdesperowanej nastolatki. Wyszłam pobiegać, by później tylko na chwilę wskoczyć w domu pod prysznic i wyjść na spotkanie.
-Myślałem już, że nigdy się nie odezwiesz- zaczął od razu, gdy tylko mnie zobaczył w białych drzwiach pastelowego wnętrza. Miał zmieszaną minę, twarz czerwoną od mrozu i wyraźnie niewyspane oczy, które przymykały się dosyć często, choć na mój widok zaprezentowały się w pełnej okazałości. Alex wstał i odsunął moje krzesło, bym mogła siąść, a następnie zajął miejsce naprzeciwko. Spojrzał na mnie tym wzrokiem, co wtedy, w grudniu. Serce zabiło mi mocniej, a słowa stanęły w gardle. W końcu jednak przełamałam się.
-Ja? Dlaczego ja? Myślę, że to akurat ja byłam bardziej zdezorientowana i to ty powinieneś chcieć mi wyjaśnić tą całą sytuację. Jednak skoro się tego nie doczekałam…- słowa nagle wyleciały ze mnie z taką mocą, że nawet nie wiem czy zdążyłam drugi raz nabrać do płuc powietrza. Czułam, że jeśli przestanę mówić, to cały żal wyleje się ze mnie w postaci łez, a tego nie chciałam. Chłopak jednak przerwał mi w połowie myśli.
-Wiem. Przepraszam. Zbierałem się, by zadzwonić, napisać, ale tak bardzo bałem się twojej reakcji. Tego, że uciekniesz i będziesz chciała zapomnieć. A ja nie chciałem cię stracić- mówił powoli i lekko ściszonym głosem. Oczy wbił w stolik, a ręce zajął składaniem i rozkładaniem papierowej serwetki.
-A tym zachowaniem myślisz, że co zdziałałeś? Z każdym dniem traciłeś mnie coraz bardziej. Z każdym niewykonanym telefonem i niewysłanym sms’em. Cisza zawsze jest najgorszym rozwiązaniem. Wolę się z tobą pokłócić, niż trwać w takiej nieprzerwanej ciszy i pustce. Bo wtedy nie mam pojęcia, co przeżywasz i czy w ogóle o mnie myślisz- ja także zaczęłam ściszać głos, a wzrokiem szukać jego spojrzenia. Wyciągnęłam zmarzniętą dłoń w jego kierunku i lekko musnęłam jego palce. Podniósł głowę, bym zobaczyła pełne smutku duże brązowe oczy. Złapał mnie za rękę i uśmiechnął nieśmiało.
-Myślałem. I myślę nadal. Każdego dnia. Bo najzwyczajniej za tobą tęsknię, choć wcale nie znamy się długo. Nie odchodź tak nagle bez słowa.
-Nie pozwalaj mi na to- odpowiedziałam na jego prośbę swoją prośbą. Już czułam, że nie powiedziałam wszystkiego, co zaplanowałam. Ale jego obecność mnie paraliżowała. Nie potrafiłam być na niego zła i ujawnić wszystkiego, co myślę. Ja także nie chciałam go stracić. Może takie udawanie, że nie ma problemu nie było najlepszym wyjściem, ale mimo to tak się zachowywałam. Zachowywaliśmy oboje. Bardzo trudno było nam poważnie rozmawiać. Tak naprawdę mało wiedzieliśmy o sobie podstawowych rzeczy. Poznawaliśmy się poprzez dziwne rozmowy bez tematu, często podszyte różnymi podtekstami, przepełnione śmiechem i sarkazmem. Odpowiadało mi to, że czuliśmy się w swoim towarzystwie tak swobodnie, jednak czasami brakowało mi w nim osoby, której mogłabym wszystko powiedzieć i być pewną, że zostanę wysłuchana i zrozumiana. Najprościej mówiąc: nie był moim przyjacielem.
-Kochałeś ją, prawda?- zapytałam nagle w zupełnym oderwaniu od wcześniejszej rozmowy. Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem szukając może jakiejś podpowiedzi do odpowiedzi.- Amy- wypowiedziałam jej imię, choć byłam pewna, że Alex doskonale wie, o kim mówię. Zmieszał się lekko i głęboko odetchnął.
-Amy… Musimy do tego wracać?- od razu chciał uciec od całej sprawy. Nie miał pojęcia ile wiem, choć pewnie miał nadzieję, że jak najmniej.
-Alex, nie udawaj. Wiem, jak zakończył się ten związek i zrozum mnie. Widziałam ją zapłakaną wybiegającą z twojego mieszkania. Słyszałam całą waszą historię i nie licz, że tak po prostu ci zaufam omijając kompletnie twoją przeszłość- wydawał się być zaskoczony porcją informacji, jakie posiadałam. Znów zaczął bawić się serwetką, by trochę rozproszyć swoją lub także moją uwagę.- No powiedz coś- powiedziałam błagalnym tonem będąc na granicy łez.
-Tak- westchnął cicho.- Kochałem. I skoro tyle wiesz, to wiesz jak mnie potraktowała. Tak nagle. Z dnia na dzień zaczęła chodzić z moim kumplem, uważając, że przecież już ze mną zerwała. Myślałem, że to zwykła kłótnia, że zaraz wszystko wróci do normy. Ale nie, to był koniec. Pomyśl, jak się mogłem poczuć po czymś takim- mówił coraz szybciej, by zagłuszyć wszystkie wspomnienia, które w tamtej chwili do niego wracały. Wstałam, usiadłam mu na kolanach i uciszyłam pocałunkiem.
*

Droga Audrey
Muszę chyba przelać swoje myśli na papier z poczuciem, że piszę właśnie do Ciebie. Mam dość ciągłego użerania się z rzeczywistością. Miłość przytłacza. Samotność doskwiera. Mam co prawda Sarę, Lily. Mam Ciebie. I mam też wspomnienia, które wszystko komplikują. Choć zawsze pamiętam i zawsze się tego trzymam: niczego w życiu nie żałuję. Daj mi jakąś podpowiedź, co mam robić dalej z tym wszystkim. Jeszcze 8 miesięcy. I stara ja powrócę, ale na razie chcę wywrócić wszystko do góry nogami, ale tylko i wyłącznie z pozytywnymi skutkami. I dam radę. Z Tobą.
Twoja Via


* * *
Powróciłam właśnie z Londynu, więc chyba jeszcze łatwiej będzie mi się pisało o tym miejscu. Chyba teraz krócej czekaliście i mam nadzieję, że nie zawiodę ;) Piszę, piszę i zbieram tysiące myśli, żeby potem wybrać te najlepsze, a Wy w tym czasie BŁAGAM KOMENTUJCIE *.* Trudno się pisze, gdy nie wiem, czy ktoś prócz dwóch kochanych, znanych mi osób to czyta :o Kocham Was Miśki :**

08 września 2013

ten. january. part 3.

Obudziły mnie jak co dzień ciepłe promyki słońca wpadające przez szczelinę między dwoma zasłonami. Zimowa aura ostatnio nawet mnie do siebie przekonała. Wstałam pospiesznie z łóżka, by w godzinkę wyszykować się, zjeść śniadanie i ruszyć na kolejną sesję. Tym razem moim celem były mosty nad Tamizą. Chyba jeszcze nigdy tam nie dotarłam, a jeżeli już, to bez aparatu i możliwości uchwycenia cudownego widoku w obiektywie. Była sobota. Mieszkańcy spali więc dzisiaj dłużej, a tłum z ulic, składający się z osób pędzących rano do pracy, przeniósł się do różnych galerii w celu leniwego snucia się po sklepach i odpoczywania od codzienności podczas spotkań ze znajomymi w zaludnionych kawiarenkach. Szłam więc zaśnieżonym chodnikiem przy akompaniamencie klaksonów nielicznych taksówek i szelestu wiatru buszującego mi we włosach. Szłam i rozmyślałam nad popołudniowym spotkaniem. To tego dnia bowiem miałam spotkać się z Sarą, by dowiedzieć się co nieco o Alexie i Amy. Z chłopakiem nie widziałam się już prawie miesiąc i rozmowa o nim była szansą na choć minimalne zabicie tęsknoty. Sama już nie wiem co w końcu między nami było i co o tym wszystkim myśleć. Uznałam jednak, że jak będzie chciał, to w końcu się odezwie. Choć życie z taką ciszą między nami było trudne.

W takim zamyśleniu po około godzinie dotarłam nad Tamizę. Zatrzymałam się, by popodziwiać widoki tego zachwycającego mnie codziennie miasta i wybrać ten jeden most na sobotnie zdjęcia. Mój wzrok powędrował od lewej do prawej pomiędzy kolorowymi przechodniami z głowami zwieszonymi w dół, by zimne płatki śniegu nie dostały się im do oczu. Tło stanowiły starannie odśnieżone chodniki i ulice, oświetlone lampkami choinkowymi sklepy i kawiarnie i spokojnie falująca woda w szerokiej szarej rzece. Moje oczy odbyły również drogę powrotną do punktu wyjścia, jednak tym razem zatrzymały się na chwilkę. Zatrzymały się na ławce, a dokładniej na osobie na niej siedzącej- chłopaku w jasnych spodniach, czarnej rozpiętej kurtce i niestarannie założonym szaliku. Jego włosy zdawały się długo nie widzieć szczotki, ponieważ ciemne kosmyki rozwiane były właściwie w każdą możliwą stronę. Siedział tak z głową opartą o zmarznięte dłonie, wzrokiem wbitym w ziemię i myślami obijającymi się o ścianki mózgu. Był to Alex. Osoba, na której widok, i to jeszcze w takim stanie, moje serce zabiło trzy razy szybciej i mocniej. Moje kończyny zostały sparaliżowane, jak i racjonalne myślenie. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nie widzieliśmy się prawie miesiąc, rozstaliśmy się bez słowa. Jedynie poprzez krótkie spojrzenie dwóch zagubionych dusz. Każde z nas pewnie niejednokrotnie przywoływało we wspomnieniach tamten dzień, jednak żadne nie miało odwagi podzielić się spostrzeżeniami z drugą stroną. Teraz jednak nadarzyła się okazja, by bez zbędnego pretekstu podejść, przywitać się, siąść obok i spróbować coś wyjaśnić. Jednak stałam jak wmurowana, nogi odmówiły posłuszeństwa i zamiast uczynić krok naprzód, odwróciłam się ze łzami w oczach i ruszyłam w kierunku Battersea Bridge.

-Przepraszam za spóźnienie, ale poruszanie się transportem publicznym w tym mieście jeszcze nie jest moją mocną stroną- powiedziałam już na wejściu do kawiarni, gdy tylko przy stoliku w głębi sali dostrzegłam czekającą na mnie Sarę. Uśmiechnęła się lekko, co sprawiło, że poczułam się już mniej zmieszana. Siadłam naprzeciwko niej i zawołałam kelnerkę.
-Jak długo jesteś w Londynie?- zapytała nagle Sarah, by przerwać niezręczną ciszę spowodowaną trudnością w przejściu do głównego tematu spotkania.
-Przyleciałam tu w listopadzie, więc niedługo będą trzy miesiące.
Zamówiłam czterowarstwowe latte z syropem toffi i cynamonem, ponieważ jak najszybciej potrzebowałam czegoś gorącego na rozgrzanie mojego biednego organizmu. Uświadomiłam sobie jednak również głód, co nie było dziwne, skoro nie jadłam praktycznie nic prócz śniadania jakieś pięć godzin wcześniej. Poprosiłam więc również o porcję panini i dopiero tak zaopatrzona mogłam przejść do dalszej rozmowy.
-Przepraszam, za zbytnią śmiałość, ale zaintrygowałaś mnie nieco swoją ostatnią historią, tak więc wolałabym od razu przejść do sedna.
-Rozumiem cię- odparła moja towarzyszka. Widziałam, że nawet ulżyło jej, gdy sama zaczęłam ten wątek. Odstawiła na stolik już prawie opróżniony kubek kawy, poprawiła się na miękkim fotelu i rozpoczęła opowiadanie. Słuchałam jej uważnie, by później móc samej wysnuć własne wnioski. Nie chciałam przegapić żadnego ważnego słowa, by mieć czysty obraz sytuacji, choć wiedziałam, że znając tylko jej wersję i tak nie będę do końca obiektywna. Nie mogłam na to jednak nic poradzić, bo gdyby nie ona- nie miałabym pojęcia o niczym i dziś zastanawiałabym się kim jest dziewczyna wybiegająca z płaczem z mieszkania Alexa tamtego felernego dnia.
-Jak długo ich znasz?- zapytałam, gdy skończyła tą dość zawiłą historię.
-Tak jak już wspominałam, poznaliśmy się w sylwestra.
-I po miesiącu jesteś w stanie ocenić chłopaka, którego znasz w zasadzie tylko z opowiadań Amy?- podniosłam lekko głos. Sama nie wiem dlaczego. Może chciałam zagłuszyć wcześniej usłyszane słowa, które teraz tylko dudniły mi w głowie.
-Olvio, spokojnie. Nie musisz mnie słuchać. Ja cię tylko ostrzegam, że to nie jest ktoś dla ciebie. Nie łudź się, że będzie tak cudownie. Pakuj się w to, jeśli chcesz, ale miej świadomość jaka jest prawda.
Spojrzałam na nią już łagodniejszym wzrokiem. Miała w sobie coś, co mnie do niej przekonywało i nie mam pojęcia, co to było. Dopiłam resztkę kawy i obie wstałyśmy od stolika, by ubrać się w ciepłe płaszcze i wyjść na wieczorny mróz. Było już koło 19. Rozstałyśmy się przy metrze, w które wsiadła Sarah, a ja ruszyłam już w stronę mieszkania. Jedyne czego chciałam to wygodne łóżko i długi spokojny sen. Musiałam jednak bowiem najpierw poprzewracać się z boku na bok przynajmniej godzinę lub dwie, by wyciszyć własny mózg i dać mu odpocząć od myślenia o związku Amy i Alexa. Przed zaśnięciem zdecydowałam podjąć tylko jedną decyzję- zadzwonić jutro chłopaka i wyjaśnić w końcu to, co między nami zaistniało.

* * *

Uff udało się. Napisałam, a teraz idę pisać następny. Mam motywację. Wenę. Inspirację. Mam własne życie i własne doświadczenia. Pora wszystko przelać na papier, bo fikcja literacka jest zdecydowanie piękniejsza. Trzymajcie kciuki i komentujcie w miarę możliwości. Proszę Miśki :**


30 lipca 2013

nine. january. part 2.

Leżałam na wznak wpatrzona w sufit nie wykonując żadnych, nawet najmniejszych ruchów, poza mruganiem, które zawsze było moim znakiem rozpoznawczym. W mojej głowie kłębiły się przemyślenia, a słowa usłyszane tamtego popołudnia odbijały się echem już kolejną godzinę. Ocenianie sytuacji i wyciąganie słusznych wniosków nigdy mi nie wychodziło, lecz niestety często te czynności stawały na mojej drodze. Chciałam usnąć, ale to, co działo się wewnątrz było zbyt głośne.

Z krótkiego i niestety również płytkiego snu wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Świadomie sturlałam się z łóżka, by gwałtowny kontakt z podłogą przywrócił mnie szybciej do porannej rzeczywistości. Rzuciłam jeszcze okiem na zegarek, by zupełnie niespodziewanie odczytać na nim godzinę 6:43. „Kto normalny dobija się do mnie o tej porze i to w dodatku osobiście?”- pomyślałam w drodze do owego gościa. Po chwili w wejściu dostrzegłam rudą dziewczynę o szarawych oczach i lekkim uśmiechu. Spojrzałam na nią zaciekawiona, ponieważ twarz ta była mi już znana. Wyczuła to i przedstawiła się:
-Nazywam się Sarah Paton. Zapewne mnie kojarzysz- zagadnęła niepewnie, choć doskonale znała odpowiedź. Trudno było nie zapamiętać osoby, która rozmawiając przez telefon obgaduje jedyną osobę, jaką znasz w tym mieście lepiej niż z widzenia.
-Rzeczywiście. Przypominam sobie- odrzekłam patrząc jej cały czas w te małe zabłąkane oczy.- Proszę, wejdź- zaproponowałam.
Weszłyśmy obie do klaustrofobicznie małej kuchni, w której dwie osoby stanowiły już duży tłok. Wskazałam jej miejsce przy blacie i zaproponowałam coś do picia.
-Nie zajmę ci dużo czasu Olivio..- zaczęła.
-Oo, widzę że nawet znasz już moje imię- odburknęłam, gdyż nie do końca spodobał mi się ten fakt.
-Przyszłam cię tylko przeprosić za moje zachowanie i trochę się wytłumaczyć. Wtedy, gdy się spotkałyśmy przy Notting Hill rozmawiałam akurat z Amy. Poznałyśmy się na tamtej imprezie sylwestrowej. Też tam byłaś, razem z Alexem..
-Pamiętam, ale co mnie obchodzi Amy i wasze prywatne tematy? Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć.
-Chodzi o to, że była z Alexem ponad rok. Od jakiś dwóch miesięcy im się nie układało. Do tego doszedł Zac- były kumpel Alexa, obecny chłopak Amy. Długo by opowiadać, bo to bardzo zawiła historia.
-Mamy czas..
-Może nie teraz. Teraz cię przepraszam za to, czego się nasłuchałaś. Wiedz jednak, że choć emocje mnie poniosły i nazwanie go jebanym kasanową było bardzo ostre, to jednak coś w tym jest. Nie wiesz jak potraktował Amy po ich rozstaniu i jak traktuje do teraz. Nie chcę, żebyś przechodziła przez to samo, co ona. Alex nie jest dobrym materiałem na chłopaka i choć nie znam go długo, to mogę ci to zaręczyć. Tylko na pierwszy rzut oka jest taki cudowny. Ostrzegam cię przed nim, bo zasługujesz na coś więcej.
-Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz, a już wyciągasz takie wnioski. Na jakiej podstawie?- uniosłam się, bo jej gadka doprowadzała mnie już do szału. Za kogo ona się ma, żeby mnie oceniać?
-Nie znam, ale mam nadzieję, że poznam. Spotkajmy się w sobotę o 17 w Gail’s przy Salusbary Road. Zgoda?

Zgodziłam się, ponieważ w jakiś dziwny sposób zaintrygowała mnie jej opowieść, jak i sama jej osoba. Postanowiłam również poszerzyć grono swoich znajomych w Londynie, skoro jeszcze trochę czasu przyjdzie mi tu siedzieć. Odprowadziłam Sarę do drzwi i pożegnałyśmy się wymieniając się jeszcze na koniec numerami telefonów.


Po tej rozmowie niepotrzebna mi już była poranna kawa pomimo wczesnej pobudki. Ogarnęłam więc w miarę mieszkanie i zeszłam na dół na świeżego ciepłego croissanta z dżemem. Moje ostatnie zdjęcia spodobały się w redakcji jeszcze bardziej niż poprzednie i postanowiłam spróbować napisać artykuł o Londynie oczami Amerykanki. Jednak nie odkrywałam się zbytnio z tym pomysłem, by ktoś nie zgasił mojego zapału do pracy przez realizacją idei. Siedziałam więc przy ślicznym białym stoliku przyglądając się ludziom zmieniającym się we wnętrzu kawiarenki. Jedni zostawali na dłużej, by popracować w cieple i ciszy. Inni wpadali i wypadali z prędkością światła tylko po kubek gorącej kawy. Lecz stosunek człowieka do człowieka był inny niż w Ameryce. Tu każdy był miły dla każdego, bez względu na pogodę, własny nastrój czy czas, jakim się dysponuje. W Londynie każdy wie co to uśmiech i wie, jaką ma on moc. Z dnia na dzień coraz bardziej kochałam to miejsce i świadomie nazywałam drugim domem. Ale nadal był dla mnie swego rodzaju samotnią. Na szczęście już niedługo. 

* * *

Znowu minęło dużo czasu i znowu przepraszam. Ale w mojej głowie znalazło się miejsce poświęcone temu opowiadaniu i troszkę wypełniło się też pomysłami, które mam zamiar szybciutko realizować.  Trzymajcie kciuki i komentujcie Miśki, prooszę *.* Luv ya ♥ 
PS W zakładce "Bohaterowie" za chwilkę nowe postacie.

19 czerwca 2013

eight. january. part 1.

Stanęłam przed niewysokim budynkiem koloru, którego już od dłuższego czasu nie mogłam zdefiniować. Spojrzałam w niebo. Było lekko zaciągnięte chmurami, które układały się w najróżniejsze kształty. Słońce ukrywało się za nimi i tylko co jakiś czas wychodziło, by dopuścić do tego szarego świata trochę swojego ciepłego uroku. W tej chwili zajmowało mnie to wszystko, co banalne i niepotrzebne. Coś, o czym nigdy nie myślałam. Ale teraz było to coś, co chciało wygonić z mojej głowy najważniejsze myśli. To był ten jeden dylemat. Niby podjęłam już decyzję, ale nie byłam jej pewna. Nigdy niczego nie jestem pewna. Ale wtedy do tego się bałam.
Stałam tak zaprzątając głowę odcieniem farby, jaką pokryto budynek, gdy nagle otworzyły się przede mną drzwi i wybiegła z nich długonoga blondynka cała we łzach. Wryło mnie w ziemię i na myśl przyszło najgorsze. W porę postawiłam stopę na progu i udałam się na górę w stronę znanego mi już dobrze mieszkania. W sercu miałam tylko nadzieję, że moje przypuszczenia się nie spełnią, jednak nie tym razem. Kobieca intuicja nie zawiodła, a ja na drugim piętrze dostrzegłam otwarte na oścież drzwi, w których stał On.
Jego wzrok błądził gdzieś pomiędzy korytarzem, mieszkaniem, a jego myślami, których nie byłam w stanie poznać. Usiadł załamany. Oparł plecy o futrynę i schował twarz w dłonie. Jego klatka piersiowa ruszała się bardzo szybko i rytmicznie, a ręce trzęsły z lekka. Nie wiedziałam, co mam robić. Stałam jak wryta i patrzyłam w stronę otwartego mieszkania. Wahałam się. Moje nogi raz ciągnęły mnie z powrotem, innym razem pchały w stronę chłopaka. Serce mówiło jedno, rozum drugie. Oczy zaczęły zachodzić łzami, sama nie wiem z jakiego powodu. Ręce opadły mi na barierkę, torba zjechała z ramienia i zatrzymała się na podłodze. Przestałam słyszeć cokolwiek. Nie dobiegały do mnie dźwięki z zewnątrz. Myśli w głowie miałam tak okropnie dużo, że każda mieszała się z każdą i nie dało się wyróżnić żadnej pojedynczej. Jeden wielki chaos i bałagan. Zaczęłam powoli obracać się na pięcie, by spróbować powstrzymać szargające mną przedziwne emocje. Jednak w tej chwili On podniósł wzrok i kątem oka dostrzegł moją sylwetkę. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Jego przymglone, moje ukryte za łzami. Te dwie pary oczu jednak zetknęły się ze sobą i sięgnęły bardzo głęboko. Wzajemnie odkryliśmy przed sobą swoje dusze. Przez ten ułamek sekundy byliśmy w stanie powiedzieć o sobie wszystko. Mimo to urwałam to spotkanie, zarzuciłam włosami i zbiegłam szybko po schodach w dół. Droga do drzwi wydawała mi się bardzo długa. W końcu trafiłam do nich, pchnęłam zamaszyście i udałam się po prostu przed siebie. Nie wiedziałam co czeka mnie w miejscu, w którym się znajdę. Chciałam być po prostu jak najdalej.
Moje nastawienie do tego dnia zmieniło się w jednej chwili. Planowana poważna rozmowa zamieniła się w bardzo poważną ciszę, jeszcze gorszą od najtrudniejszych do wypowiedzenia słów. Moje usta nie otworzyły się ani na moment. Jego także nie miały zamiaru wydać z siebie choćby najprostszego dźwięku. Totalna pustka. A mimo to bardzo znacząca dla tej relacji.

Szłam pustą ulicą. Nawet samochody ulotniły się gdzieś daleko stąd, by tylko nie spotkać mnie na swojej drodze. Zimowy Londyn zadziwiał spokojem. Wiatr ucichł, chmury rozproszyły się zapowiadając, że nie mają już zamiaru więcej płakać. Światła w oknach pogasły, choć latarnie nadal pracowały wytrwale. Chodniki były puste, śnieg odgarnęły już zapewne specjalne maszyny, a ten, dziś wyjątkowo łaskawy, nie spadł tu kolejny raz. Szarość ogarnęła cały krajobraz znajdujący się przede mną. Moje ręce grzały się w kieszeniach. Wzrok miałam spuszczony. Przyglądałam się, jak moje buty, w których stopy przemarzały mi już od dłuższego czasu, zostawiały mało widoczne ślady na resztkach białego puchu.
Taka zamyślona i przygnębiona, w ciszy trwającej już dobre kilka godzin, wróciłam do domu. Moja mała klitka była w tej chwili jedynym miejscem, w którym chciałam przebywać. Z laptopem na kolanach, kubkiem gorącej czekolady i zeszytem, czekającym na kolejny list.

Droga Audrey,
to był dziwny dzień. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo Ty już dobrze to wiesz. Ale ja znowu nie mam do kogo się odezwać. Dziś zadałam sobie ważne pytanie. Co ja czuję? Zależy mi na nim. To jest pewne. I miało być dobrze. Ale to, co się stało, odwróciło wszystko do góry nogami. Powinnam wiedzieć, czego chcę, a tak nie jest. Powinnam się nad tym zastanawiać, ale nie chcę. Czy nie chcę, czy się boję? Zaraz wracam w wir pracy. Te święta, przerwa dały mi czas na własne sprawy, ale teraz sama chcę od nich uciec. Fotografia to jedyne, co mi na to pozwala. Własny świat, inny, mniej wymagający i bardziej szczęśliwy. A Ty, Audrey, otwórz mi serce. Serce i głowę. Bym umiała stwierdzić, czy kocham. Bym umiała kochać. I bym umiała wybrać, czy warto kochać. 
Twoja Via

Następnego dnia obudziłam się około 10, by wstać, na szybko ubrać się, wziąć aparat i wybiec z domu. Mimo wolnych dni nie zaniechałam używania mojej kochanej lustrzanki. Każdy dzień angielskich świąt został zapisany w pamięci mojego komputera i zachowany prawdopodobnie na zawsze również i w mojej. Boże Narodzenie tutaj było na prawdę cudowne. Mimo wielkiej tęsknoty za domem i chłopakami cieszyłam się, że spędzam je tu - w Londynie, gdyż ciepło i atmosfera przypominały mi odrobinkę Stany. Był już jednak styczeń, nadal śnieżnobiały, niekiedy tlący się kolorowymi światełkami. Zaraz za zakrętem wstąpiłam do pobliskiej kawiarenki na kawę i lekkie śniadanie. Co prawda nie lubię tych posiłków, ale ich waga w naszym funkcjonowaniu jest przecież tak ważna, że jako osoba samodzielna i odpowiedzialna nie mogę ich zaniechiwać. Wystrój wnętrza był tu nadal przytulny. Lampki choinkowe wokół luster i koce na każdym krześle wołały tylko, by uwiecznić je obiektywem aparatu. Spytałam jedynie o zgodę i zabrałam się do pracy. Pierwsze zdjęcia za mną, pyszna kawa też. Ruszyłam więc dalej, w kolejne zakątki miasta, które cały czas odkrywało przede mną coraz to nowsze tajemnice. Zza chmur wyszło słońce, a ono z kolei rozchmurzyło moją twarz, przypominając mi czym jest uśmiech. Z tak pozytywnym nastawieniem dłonie same chciały naciskać spust migawki, a nogi pchały mnie coraz dalej, by dać oczom jeszcze więcej zobaczyć, uszom więcej usłyszeć. Lecz o te kilka słów mogły usłyszeć mniej...

* * *

Teraz to chyba będzie tradycja, że będę Was przepraszać pod każdym rozdziałem. Ostatnio mi nie szło. Serio, im człowiek szczęśliwszy, tym trudniej pisze się niecukierkowe historie. Lecz gdy samopoczucie spada, to proporcjonalnie z chęcią robienia czegokolwiek i zaangażowaniem. Dlatego też jestem z siebie dumna ^^. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za brak dialogów, ale taki urok tego rozdziału. Proszę Was o jak największą ilość opinii, ponieważ każdy komentarz motywuje mnie jeszcze bardziej do działania. Kocham Was Miśki *.*

07 kwietnia 2013

seven. 2012/2013.

Wieczór zbliżał się nieubłaganie. Siedziałam w tej klaustrofobicznej łazience starannie wykonując kreski eyelinerem. Na łóżku pięła się sterta ubrań, które przewędrowały tam z szafy podczas bardzo energicznego poszukiwania kreacji. Próby zakończyły się po dłuższym czasie całkiem spodziewanym efektem, czyli wybraniem sukienki starym sposobem wyliczanki. Teraz trzeba tylko ostatnie pasma włosów nawinąć na lokówkę, wrzucić do torebki telefon i klucze i ruszyć przed siebie bez żadnych dokładnych planów i sprecyzowanych oczekiwań. Jedyne, czego wtedy pragnęłam, to odrobina szaleństwa i dobrej zabawy w ostatnią noc tego przestępnego roku.

Będąc już na dworze, sięgnęłam po telefon, by sprawdzić, jak zwykle, czy "ktoś mnie kocha". Brak małej migającej zielonej diodki oznaczał odpowiedź przeczącą, więc odłożyłam spokojnie urządzenie i podążyłam w stronę miejsca spotkania. Trzeba przyznać, że wybrałam zbyt lekkie odzienie, jak na taką grudniową noc. Miałam jedynie szczęście, że chmury nie postanowiły ulżyć sobie właśnie w tym momencie i oszczędziły moją fryzurę. Ja z kolei oszczędziłam własne nogi, nie decydując się na całonocny pobyt na wysokich obcasach. Kroczyłam więc spokojnie przez biały Londyn, ulice pełne ludzi spieszących się na wyidealizowane bale i kolacje, samochodów w korkach i światła latarni, które nadawało temu miejscu cudowny klimat w tak wyjątkowy dzień. W pewnej chwili ujrzałam wychylającą się zza zakrętu grupę ludzi zmierzającą w tym samym kierunku, co ja. Dość szybko zorientowałam się, że muszą być to znajomi Alexa, ale nadal niepewnie i coraz wolniej dążyłam do celu, by nie dotrzeć tam, przed nim. Nie lubiłam znajdować się w tak niezręcznych sytuacjach, dlatego wolałam trochę poczekać.
-Witam piękną damę- zaskoczył mnie od tyłu znajomy już głos. Nie ukrywałam uśmiechu, który w danej chwili pojawił się na mojej twarzy. Odwróciłam się lekko i utonęłam w jego ramionach.
-Wystraszyłeś mnie- szepnęłam, by udać lekko zaskoczoną i wzburzoną. Nie wiem jak działa kobieca psychika, skoro zawsze krytykujemy zachowania, których chciałybyśmy częściej doświadczać.
On jednak przytulił mnie jeszcze mocniej i pocałował w czoło. W objęciach ruszyliśmy w stronę marznącej już grupki, którą widziałam chwilę wcześniej.
-Tęskniłaś?- zapytał zadziornie.
-Głupie pytanie- rzuciłam na poczekaniu, ponieważ czasami trudno jest prosto z mostu powiedzieć całą prawdę, niekiedy trochę krępującą.
-Ale odpowiedz- spojrzał na mnie robiąc komiczną minę i trzepocząc rzęsami najszybciej, jak tylko potrafił. Zmieszałam się lekko, spuściłam wzrok i wymruczałam:
-Tak, głuptasie- a on złapał mnie za podbródek i spojrzał głęboko w oczy mówiąc:
-Ja też. Nigdy więcej nie zostawiaj mnie na tak długo samego. Myślałem, że umrę. Głuche dźwięki rozchodziły się po całym mieszkaniu. Co jakiś czas dochodziły do mnie stłumione kroki. Serce nie raz wyskoczyło mi z piersi na widok ruszającego się na podłodze cienia. Z każdą chwilą oczy robiły mi się coraz większe, a umysł pragnął usnąć i obudzić się w twoich ramionach. Nigdy więcej.
Powoli przestałam powstrzymywać śmiech. Jego słowa rozbawiały mnie, jego mimika, gestykulacja ustanawiały tą chwilę i całą przemowę jeszcze bardziej dramatyczną, ukazywały aktorską powagę Alexa. Po sekundzie wytchnienia przystanął przede mną, złapał mnie za ręce i jeszcze ran powtórzył:
-Nigdy więcej. Zamieszkaj ze mną.

Droga Audrey,
Miał to być najbardziej niezapomniany Sylwester w moim życiu, a muszę przyznać, że docieram pamięcią jedynie do północy. Tak więc wieczór ten stał się w połowie już zapomnianym. Jednak nadal w mojej pamięci będzie wyjątkowy. Wyjątkowy na zawsze. Nie wiem, czy zmieni moje życie. Wiem, że stanie się drzwiami do nowego rozdziału. Zaczynam nowy rok z nowym nastawieniem i całkiem nowym fundamentem. Zostałam postawiona przed ważnym wyborem i nie chciałam podejmować go sama. Potrzebowałam natchnienia do udzielenia odpowiedzi i dlatego dziś zwracam się do Ciebie. Moje serce bije coraz mocniej, a głowa coraz bardziej unosi się w chmurach. Pragnę zatrzymać tu, na ziemi, odrobinę zdrowego rozsądku i nie dać ponieść się emocjom. Co robić? 
Jednak poza rozterkami duszy mam do przekazania kilka ważnych faktów z tego ostatniego grudniowego wieczoru. Otóż ludzie w tym miejscu są niesamowici. Zabawa trwa do białego rana, choć pierwsze kolory na niebie widzisz już w stanie lekkiego zagubienia umysłowego, a potem dopiero starannie próbujesz odtworzyć sobie ilość klubów, drinków, poznanych ludzi, barwy puszczanych fajerwerków, balonów, serpentyn. Cudownie jest jednak przypomnieć sobie, że o północy, podczas końcowego odliczania ostatnich sekund roku, który tak wiele przyniósł i tak wiele zabrał, stałaś przy osobie, która dała ci tyle szczęścia i powodów, by uśmiechnąć się codziennie rano w trakcie wykonywania najbardziej banalnych czynności. ♥ 
Kocham Cię, inspiruj mnie dalej.
Twoja Via

Stałam na chodniku czekając, aż londyńska sygnalizacja świetlna po długim czasie oczekiwania zmieni w końcu kolor z czerwonego na umożliwiający poruszanie się po pasach zielony. W głowie miałam mnóstwo myśli, tych zbędnych i całkiem potrzebnych. Roiło się tam od pytań, zagadek, nagłych wspomnień, fragmentów tekstów piosenek i obrazów rodzinnego domu. Nie wiedziałam, na czym mam się skupić. Miałam co prawda cel wycieczki, lecz nadal nie miałam pewności, czy stojąc już na progu nie odwrócę się na pięcie i nie ruszę w drogę powrotną najzwyczajniej w świecie tchórząc. Nie wiedziałam. I nie wiedziałam, czy chcę wiedzieć. Teraz wiem.

* * *

I znowu cholernie przepraszam. Myślałam, że szczęście pomoże mi w pisaniu tej romantycznej historii, jednak ono tylko zakłóca cały mój tok myślenia i zaburza pracę mózgu. Nie wiem, czy Was zadowoliłam tym rozdziałem, ale chyba jest minimalnie dłuższy od poprzedniego. Coraz trudniej jest mi podejmować decyzje moich bohaterów, dlatego znów kończę w takim momencie. 
Zdecydowanie łatwiej jest mi powiadamiać Was o nowych rozdziałach, gdy jesteście w gronie moich obserwatorów, dlatego serdecznie zapraszam.
PLUS zostałam nominowana do Liebster Awards. Więcej szczegółów pojawi się niebawem w nowej zakładce. 
Kocham Was Miśki ♥


16 marca 2013

six. christmas. part 2.

Z telewizora dochodziły dźwięki kolejnej już strzelaniny w ciągu 20 minut. Był to już chyba czwarty film, jaki obejrzeliśmy tego wieczoru. Nigdy nie spędzałam tak Wigilii- najbardziej rodzinnego i ciepłego święta w roku. Nie mogę jednak powiedzieć, że czułam si tam źle. Wręcz przeciwnie- byłam szczęśliwa, że nie jestem sama w obcym mieście w ten grudniowy dzień. Rozmyślałam o tacie, o Remym. Tak bardzo mi ich brakowało, lecz jednocześnie pamiętałam o danej sobie obietnicy. Miałam nadzieję, że otworzyli moje skromne prezenty i choć przez chwilę poczuli moją obecność.
Z zamyślenia wyrwała mnie muzyka napisów końcowych i głośne ziewnięcie Alexa. Nawet nie wiem ile czasu byłam myślami poza tym przytulnym mieszkaniem, poza londyńską Wigilią, poza nim- kimś, kogo nie wiedziałam jak nazwać.
-Alex...- zaczęłam nieśmiało. Moje policzki przybrały lekko różowy odcień, a wzrok powędrował na tlący się w kominku ogień. Nie wiedziałam, czy to odpowiedni moment, ale lepszego chyba nie mogłam sobie wymarzyć.- Kim ja właściwie dla ciebie jestem?
Oczy chłopaka zamrugały kilka razy i spokojnie skierowały się ku mojej zawstydzonej twarzy. Patrzył tak czule i słodko. Nie odważyłam się jednak podnieść głowy.
-Jesteś... kimś wyjątkowym- zatrzymał się na chwilę, by spróbować przywołać mój wzrok.- Jesteś inna niż przeciętny człowiek żyjący na tej naszej planecie. Ty wiesz, co znaczy kochać, cierpieć, tęsknić, żałować. Jesteś artystką o umyśle ścisłym. Dziewczyną o męskim charakterze. Człowiekiem o nadludzkiej duszy.
Nie wytrzymałam. Moje źrenice rozszerzyły się i zapragnęły ujrzeć teraz jego twarz wpatrzoną w moje usta. Odwróciłam się i ze łzami w oczach dotknęłam wargami jego warg. Odwzajemnił pocałunek, a ja zapomniałam o całym świecie. Czułam tylko jego. Ten moment mógł trwać wiecznie. I w mojej głowie tyle właśnie trwał. Nieskończenie.

Obudziłam się około dziesiątej. Leżałam na śnieżnobiałej kanapie okryta zielonkawym kocem. Otworzyłam oczy i spojrzałam za okno. Słońce przebijało się przez niewielką ilość zimowych chmur i niechętnie pokazywało się nam w ten cudowny czas Bożego Narodzenia. Z kuchni zaczęły dochodzić coraz głośniejsze odgłosy dobrze znanego mi urządzenia- ekspresu do kawy. Tego właśnie teraz potrzebowałam. Ta genialna mieszanka ziaren i stojącej za nimi mentalnej wartości dodającej energii każdego dnia była w tej chwili przyrządzana specjalnie dla mnie, z trzema łyżeczkami kakaa oczywiście. Razem z filiżanką tego aromatycznego napoju dostałam również typowo angielskie grzanki i dodatki do wyboru, do koloru. Alex przywitał mnie słodkim śniadaniem i równie rozkosznym pocałunkiem.
-Jak się spało- zapytał swoim niskim głosem, lekko zachrypniętym po wczorajszej przegadanej nocy.
-Cudownie, dziękuję- odpowiedziałam.- Widzę, że lubisz się troszczyć o innych.
-Tylko o tych, którzy na to zasługują- odparł z uśmiechem i poczęstował się jedną z przygotowanych kanapeczek.
Przystąpiliśmy do świątecznego śniadania, po czym umyliśmy się, ubraliśmy i ruszyliśmy na grudniowy spacer. Pogoda była kusząca. Zabrałam więc ze sobą aparat, by uchwycić to niespotykane słońce i cudownie uśmiechniętych ludzi, którzy tamtego poranka poruszali się po londyńskich ulicach. Szliśmy i szliśmy, a czas był nam zupełnie obcy. Znani byliśmy tylko sobie nawzajem.

Była właśnie kilkudniowa przerwa między świętami, a nocą sylwestrową. Popędziłam więc co tchu do redakcji, by dostarczyć nowe zdjęcia do kolejnego numeru pisma. Po drodze zastanawiałam się, czy nie idzie mi tu zbyt łatwo. Była końcówka grudnia- przyleciałam tu niespełna 2 miesiące temu, a mam już drugą pracę, małe mieszkanko i idealnego pod każdym względem chłopaka. Nigdy nie szło mi z górki, dlatego szokiem było dla mnie uświadomienie sobie tych wszystkich faktów. Co prawda pamiętam pierwsze dwa tygodnie spędzone na lotnisku, dworcu i w bardziej lub mniej przyjaznych knajpach, ale każdy zasługuje w życiu na odrobinę farta. I teraz najwyraźniej przyszedł ten mój czas, w którym jest dobrze. Ale nie zapominajmy: jest fajnie..., ale zaraz może być niefajnie. Ale do tego czasu miałam jeszcze nadzieję nacieszyć się tym, co mam.

Wieczorem odebrałam telefon. Dzwonił Alex z pewną bardzo kuszącą propozycją. Dostałam szansę poznać kolejnych ludzi i coraz bardziej czuć się tutaj jak w domu, mieć kolejne powody, by przyjemnie spędzić ten rok poza domem, w obcym mieście, obcym kraju, na obcym kontynencie. Na razie jednak miałam spędzić swój pierwszy angielski sylwester wśród nowych, ludzi, którzy jeszcze mnie nie ocenili.

* * *

Bardzo Was znowu przepraszam za długość. Rozdział krótki, czas oczekiwania długi. Niestety ostatnio niezbyt mi się składało, by przyłożyć się do tego opowiadania, a nie chciałam pisać na odwal się. Tak więc teraz wyjeżdżam i nie daję wam żadnej obietnicy a propos terminu kolejnej odsłony. Mam jednak nadzieję, że zrobiłam Wam apetyt i nie zawiodłam. Proszę o opinie w komentarzach.
Kocham Was Miśki :*

24 lutego 2013

five. christmas. part 1.

Otworzyłam zaspane oczy przymykając je jeszcze lekko, by poranne słońce nie poraziło zbytnio mojej wrażliwej tęczówki. Przeciągnęłam się i z niechęcią wygrzebałam z ciepłej kołdry. Moja obecna miała jedną podstawową zaletę- nieograniczone godziny pracy. Mogłam wstać o 9 albo nawet o 12, byleby w tydzień wyrobić się z całym zleceniem na zdjęcia. Dzisiejszy dzień był idealny. Szybko udałam się w stronę łazienki. Umyłam się, ubrałam, zrobiłam lekki makijaż i rzuciłam okiem na kalendarz. To była Wigilia. Zatrzymałam na chwilę myśli i sprawy, które musiałam załatwić. Przystanęłam w rzeczywistości i odpłynęłam. Zobaczyłam święta sprzed roku, dwóch lat. Szybko jednak opamiętałam się i zabierając telefon wybiegłam z mieszkania.

Jednym z moich pierwszych postanowień był codzienny jogging, który w Ameryce był bardzo popularny, lecz zawsze byłam zbyt leniwa, by zerwać się rano z łóżka i pójść pobiegać. Tutaj uznałam, że muszę zrobić coś nowego, na co nigdy nie miałam czasu ani ochoty. Włożyłam słuchawki w uszy i ruszyłam przed siebie w stronę Queen’s Park. Minęły już prawie dwa miesiące od mojego przyjazdu, a ja nadal nie potrafiłam poczuć się jak w domu. Wiem, że było za wcześnie. Myślałam jednak, że przyjdzie mi to szybciej. Mimo wszystko byłam zadowolona z mojego startu tutaj. Miało być trudniej. Jestem chyba na szczęście jedną z tych osób, którym układa się wtedy, kiedy wcale tego od życia nie oczekują. Tak jest właśnie teraz. Biegnąc, czując wiatr we włosach i przejmujące zimno w całym ciele przypomniałam sobie wieczór sprzed kilku dni. Nigdy nie myślałam, że największy strach może przerodzić się w radość, która ogarnia każdą kończynę, każdy narząd, każdą kroplę krwi. Nigdy też nie myślałam, że można być tak szczęśliwym i cieszyć się ze zwykłych, mało istotnych rzeczy.
-Nie skusiłaby się pani może na łyk gorącej kawy o poranku?- usłyszałam dźwięk w uchu, do którego jeszcze przed chwilą napływała muzyka. Ten chłopak zawsze zjawia się w najbardziej niespodziewanych momentach. I chyba właśnie to sprawia, że tak bardzo się do niego przywiązałam. Znamy się krótko, ale za jakiś czas będzie to już miesiąc, potem dwa, a na końcu rok. Właśnie… Za rok to wszystko się skończy. Ale nie pora teraz na przyszłość i snucie planów.
-To zależy, czy do kawy podane będzie ciastko albo inny energetyzujący dodatek i czy towarzystwo będzie równie miłe i cieszące oko, jak pan- odpowiedziałam zalotnie. Na widok Alexa, na dźwięk jego głosu na mojej twarzy zawsze pojawia się uśmiech, pod warunkiem, że wcześniej nie wystraszę się na śmierć.
-Widzę, że panią przekonałem. W takim razie kto pierwszy, ten lepszy- zaśmiał się i ruszył pędem w stronę pastelowej kawiarenki, w której pierwszy raz się spotkaliśmy. Od tamtej pory nie ma chwili, bym o nim nie myślała, nie widziała jego roześmianych oczu w snach i nie przypominała sobie jego głosu, zapachu perfum. Gdy tylko się spotykamy, zawsze mamy o czym rozmawiać i tematów nadal jest całe mnóstwo. Tym razem jednak nie potrafiłam skupić uwagi tylko na chłopaku. Moje myśli krążyły gdzieś między nim, jego słowami, kawą i otaczającym mnie Londynem a Remy’m, tatą, Wigilią i dawno nieobecnym w moim życiu Nowym Jorkiem. Ten dzień zawsze spędzaliśmy razem, jak większość rodzin na świecie, które o tej porze są ze sobą, w gronie bliskich, wieczorem zasiadają do kolacji i czują, że są święta. Ja dziś miałam być sama w swoich czterech ścianach, laptopem i myślami krążącymi w najgłębszych zakamarkach mojego mózgu, gdzie rzadko zdarza mi się zaglądać. Ta wizja była nie tyle przerażająca, co po prostu smutna i przygnębiająca. Z tego wszystkiego rzuciłam głupie i zdecydowanie nie na miejscu pytanie:

-Jak spędzasz Wigilię?
Alex nagle zmieszał się, co z kolei zdziwiło mnie, bo odpowiedź była dla mnie jasna. Był u siebie i ten wieczór miał spędzić tak jak każda statystyczna rodzina. On jednak nie był tak pewien odpowiedzi lub najzwyczajniej nie chciał mi jej zbytnio udzielić. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, a on ze spuszczoną głową odpowiedział:
-Przybiegłem tu dzisiaj, bo wiedziałem, że cię spotkam. Liczyłem na to. Musiałem wyjść i pobyć z kimś, przy kim zapomnę, że najbardziej rodzinne święta spędzę w towarzystwie dwóch kotów sąsiadki, filmów z wypożyczalni i pizzy z zamrażalnika, bo przecież w taki dzień nie będę w stanie żadnej innej zamówić. Pomyślałem, że chociaż przedpołudnie będzie miłe i świąteczne.
Moje oczy z każdym jego słowem robiły się coraz większe, a serce coraz bardziej wypełniało się współczuciem i jednoczesną radością. Bałam się zapytać, dlaczego właśnie tak ma wyglądać dla niego ten dzień. Uznałam, że jeśli będzie chciał, to sam wszystko mi opowie w odpowiedniej chwili. W końcu uśmiechnęłam się wesoło i położyłam dłoń na dłoni Alexa.
-To co powiesz na wspólny wieczór filmowy w świątecznej atmosferze na całkiem rodzinnej kanapie w towarzystwie kotów i mojej skromnej osoby?
Uniósł lekko głowę i spojrzał na mnie łagodnie. Ten wzrok oznaczał nieśmiałą odpowiedź twierdzącą. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, ale tylko dopiliśmy kawę cynamonową i postanowiliśmy udać się na poszukiwania filmów na ten wigilijny wieczór.

 
Tato, Remy,
Nie ma mnie, wiem o tym i nic tego nie zmieni. Obiecałam coś sobie, Wam. Kocham Was, tak mocno, że nawet nie potrafię opisać tego w choćby dziesiątkach słów. Jest dobrze, nie martwcie się. To prędzej ja boję się, że wyrządzam Wam zbyt dużą krzywdę i za wiele od Was wymagam. Ale znam Was i dobrze wiem, że mnie rozumiecie, mimo wszystko wspieracie, a charakter mam taki jak Wy- silny i odporny. Ale dość gadania o tych mało przyziemnych rzeczach, o które batalie toczą właśnie moje biedne szare komórki. Piszę w jednej, bardzo znaczącej sprawie. Skoro to czytacie, to pewnie jest już 24 grudnia- Wigilia. A skoro jest ten cudowny dzień, kiedy nawet u nas za oknem potrafi spaść śnieg, to znaczy, że pora na coroczne upominki od rodzinki. Nie myślcie, że mój wyjazd sprawił, że zapomniałam o tej miłej tradycji. Zawsze lubiliśmy niespodzianki, a więc oto ona! Zapraszam Was serdecznie na poddasze naszego domu (tak, dopuszczam Was do mojego królestwa) i pierwsze drzwi na prawo prowadzą do garderoby. Na podłodze, jak pewnie sami zobaczycie, czeka na Was mała świąteczna cząstka nieobecnej nadal Ovi- moja mała przystrojona choineczka, którą dostałam na pierwsze święta po śmierci mamy, a pod nią… Pozdrowienia i całuski z zaśnieżonego po brzegi Londynu.

Via
 
* * *
 
Mam nadzieję, że Wam się podoba, bo bardzo się starałam. Nie mogę zdradzać Wam żadnych szczegółów, ale nie martwcie się- wyjaśnię wszystko, o co tylko zapytacie, dlatego zachęcam do pisania swoich uwag i wątpliwości w komentarzach. Oceną także nie pogardzę Miśki :**
PS I przypominam o moich bohaterach w zakładce. Dla niewtajemniczonych Alex (w którym już sama się zakochałam) na zdjęciu to tak naprawdę najwspanialszy model jakiego znam- Francisco ^^ Jest zniewalający, prawda ?

17 lutego 2013

four. december. part 2.


Rozmowa zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nie brakowało nam tematów, słowa same układały się w spójne wypowiedzi. Po raz pierwszy od przyjazdu do Londynu rozmawiałam z kimś tak, jakbym znała go od dłuższego czasu. Byłam szczęśliwa, co odzwierciedlały zapewne moje oczy, ponieważ w pewnym momencie zapytał:
-Rozmawiamy już z dwie godziny, a ja nadal nie wiem, czemu tu przyjechałaś. Obserwuję cię od kilku tygodni i zawsze wydawałaś się smutna. Jednak im dłużej z tobą rozmawiam, tym większe mam wrażenie, że jesteś pozytywnie nastawiona do świata.
-No cóż… Jestem życiową optymistką, to muszę przyznać. Przyjechałam… Uciekłam. Uciekłam przed rutyną, przeszłością, szarością. Szukam. Szukam samej siebie, która zagubiła się gdzieś pomiędzy marzeniami, a rzeczywistością. I choć nie jest to łatwe, to zawsze pamiętam, że przecież wszystko jest możliwe.

Robiło się już ciemno. Latarnie zaczęły oświetlać przykurzone ulice, lecz ludzi ciągle przybywało. Spojrzałam przez duże okno i dostrzegłam małego chłopca rozglądającego się pośpiesznie za rodzicami. Jego oczy powoli szkliły się, a kąciki ust bezwładnie opadały. Przypomniałam sobie dzień pogrzebu mojej mamy. Wyglądałam i czułam się wtedy jak to dziecko, zostawione same sobie w tłumie obcych mu zupełnie ludzi, starających się pomóc, pocieszyć. Ze wspomnień wyrwał mnie po raz kolejny spokojny głos mojego towarzysza:
-Pozwolisz, że odprowadzę cię do domu?
-Dziękuję. To niedaleko. Nie raz już wracałam sama po nocy.
-Ale byłaś sama, ponieważ nikt nie oferował pomocy. Teraz więc nie możesz odmówić, bo wiem, że w głębi duszy bardzo chcesz się zgodzić.
-Z taką intuicją powinieneś zostać psychologiem. Widzę, że nie mam wyboru, w takim razie zgoda.
-Dobra odpowiedź. Pani przodem.
Mieszkałam zaledwie 15 minut drogi na piechotę od miejsca naszego spotkania, lecz nasz spacer trwał znacznie dłużej. Nie patrzyłam na zegarek, na telefon. Nie miałam kiedy, ponieważ mój wzrok utkwiony był w jego ciemnobrązowych oczach. Szliśmy w milczeniu, powolnym krokiem, aż dowlekliśmy się do starej kamienicy, na której poddaszu znajdował się mój mały kącik.
-Może wejdziesz?
-Dziękuję za zaproszenie, ale muszę już lecieć. Może następnym razem.
Serce zabiło mi szybciej na myśl, że następny raz mógłby mieć jeszcze kiedykolwiek miejsce. Może to głupie, bo znaliśmy się zaledwie kilka godzin i prawie nic o nim nie wiedziałam, ale czułam, że nie chcę, by ta znajomość skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Na pożegnanie wymieniliśmy się numerami telefonów i każde z nas poszło w swoją stronę. Przed wejściem do budynku spojrzałam jeszcze w jego stronę. On także się obrócił. Zaśmialiśmy się oboje i rozstaliśmy.

Droga Audrey,
Przez całe życie próbowałam podążać twoim śladem, wcielić się w ciebie. Ale nigdy mi nie wychodziło. Co z tego, że często moją urodę porównywano do twojej, moje gesty były również bardzo podobne? We mnie siedziało coś innego. Jakiś wewnętrzny bunt. Pragnienie oryginalności. Jestem w Londynie, nie we Francji, w Paryżu. Na śniadanie jem tosty, a nie croissanty i pudding. Piję więcej herbaty i Jacka Danielsa niż kawy z mlekiem i kakao. Kocham wolność i nie szukam miłości. Mam jednak słabość do mężczyzn. Tych szarmanckich, delikatnych i tajemniczych. Tak, to on. To on odprowadził mnie dziś do domu i to z nim spędziłam całe trzy godziny mojego nowego życia. To dzięki niemu nie czuję się już obca i samotna. Choć znam go tak krótko, to wiem, że chcę poznawać go dalej i dogłębniej. Trzymaj kciuki.

Jest grudzień. Cały czas i niezmiennie. Dziś dwudziesty. Ostatni tydzień spędziłam bardzo aktywnie. Alex… Ten brunet o zniewalającym spojrzeniu wyciągnął mnie na kilka imprez do klubów, dzięki czemu poczułam, że powoli zaczynam się rozkręcać. Kilka drinków, nowi znajomi, praca i długie nocne spacery po parku. Postanowiłam napisać list do domu. Od początku miałam taki plan, ale trudno było mi się zebrać. Teraz miałam trochę do opowiedzenia. Niedługo święta. Ten cudowny czas zawsze spędzamy w gronie najbliższych nam osób, które swoją obecnością potwierdzają miłość i przywiązanie do nas. Wspólna kolacja, otwieranie prezentów i żarty, które tylko my rozumiemy dziś są oddalone o tysiące kilometrów. Są tylko wyobrażeniem, wspomnieniem. Gdy tylko o tym myślę, serce mocniej mi bije. Jak to wszystko będzie wyglądać w tym roku? Czy będzie to kolejny wieczór z filmem na dvd, kubkiem kakao i ciepłym kocem? O północy pomyślę życzenie, spojrzę w gwiazdy i dostrzegę tatę z Remy’m. Łzy napływają mi do oczu. Biorę aparat i wychodzę na dwór.

 Jest 23:04. Chłodny wiatr rozwiewa mi włosy, nie zwracam uwagi na mróz, jaki panuje obecnie w całej Anglii. Idę w stronę centrum. Po drodze mijam ludzi, nielicznych, ale jednak. Jakaś para zakochanych siedzi w bramie jednej z kamienic. Stoję w ukryciu i kieruję w ich stronę obiektyw. Idealne oświetlenie, tło. Oni też są piękni. Tak bardzo do siebie pasują. Mają siebie, ciepło swoich dłoni, zapach swoich perfum. Siedzą wtuleni, jakby nie było nic wokół. Opuszczam aparat i idę dalej. Nie wiem, dlaczego odeszłam. Może nie chciałam patrzeć na coś, czego nie mam. Nie chciałam cieszyć się ich szczęściem. Nie potrafiłam. Londyn o tej porze był niesamowity. Każdy szmer, szelest liści, śnieg skrzypiący pod butami przywoływały jakieś wspomnienie. Spojrzałam na niebo. Było czyste, bezchmurne. Każda gwiazda świeciła najjaśniej, jak tylko mogła. Rozmarzyłam się. Zaczęłam szukać gwiazdozbiorów, układać je z poszczególnych elementów. Nagle jednak poczułam na szyi czyjś oddech, a przerażone oczy zostały przysłonięte przez zmarznięte dłonie. W brzuchu poczułam motyle, a nogi mi zmiękły. Zamarłam.

* * *

Odcięło mi internety, więc mogę wstawić rozdział dopiero dzisiaj ;( Przepraaaaaszam Miśki. Jest dłuższy niż ostatnie, ale nie wiem, czy już zadowalający, dlatego bardzo proszę o opinie :*
PS Nowy bohater w zakładce Bohaterowie...

09 lutego 2013

three. december. part 1.


Siedziałam na łóżku bez emocji wpatrując się w ścianę. Na coś czekałam. Nie wiedziałam jednak, na co. Listopad przeleciał tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że za oknem zaczyna prószyć biały śnieg. Dzień był coraz krótszy, noc coraz dłuższa. Odpowiadał mi taki stan rzeczy, ponieważ zdecydowanie łatwiej myślało mi się w cichej ciemności. A miałam do przemyślenia bardzo wiele. Przede wszystkim postanowiłam wziąć się za siebie jeszcze przed nowym rokiem. Wzięłam do ręki gazetę i otworzyłam na stronie z ogłoszeniami w sprawie pracy. Sama nie wiedziałam, czego konkretnie szukam. Byłam w czymkolwiek dobra? Wybitna? Było coś, co lubię? Bingo.
"Poszukujemy fotografa do miesięcznika Home&Travel."
To coś dla mnie. Z zaangażowaniem zaczęłam przekopywać pokój w poszukiwaniu lustrzanki, którą dostałam na urodziny. Od przyjazdu prawie jej nie używałam. Kurzyła się na najwyższej półce ciasnej garderoby i czekała na swój moment. I taki właśnie nadszedł. Wróciłam do ogłoszenia i wystukałam podany numer na telefonie. Z nutką niepewności wcisnęłam zieloną słuchawkę i usłyszałam rytmiczny sygnał, który powodował u mnie coraz szybsze bicie serca. Nie miałam żadnego doświadczenia w fotografii. W zasadzie brak argumentów, by przyjęli mnie do gazety wywoływał u mnie lekką panikę. Wtedy jednak dobiegł mnie ze słuchawki spokojny kobiecy głos. Wypytała mnie dokładnie o dane osobowe i o to, czego bałam się najbardziej- dorobek fotograficzny. Nie chciałam kłamać, bo wiedziałam, że to nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Odpowiedziałam więc cicho, że mam dopiero 16 lat i fotografia, jak i architektura wnętrz, są tylko moimi pasjami. Ku mojemu zdumieniu zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Byłam zadowolona, choć bałam się nowego wyzwania.

Spotkanie poszło po mojej myśli. Szukali kogoś nowego, ze świeżymi pomysłami i innym spojrzeniem na świat. Spodobałam im się i zostałam przyjęta na okres próbny. Tak więc mój świat powoli się zmieniał. Robiłam to, co kochałam i można powiedzieć, że było prawie idealnie. Brakowało mi tylko jednego- ludzi.

Ulice przykrył już wszędzie biały puch, a coraz to nowe płatki ukrywały ślady licznych przechodniów na zatłoczonych chodnikach. Siedziałam w kawiarni i zza szyby przyglądałam się tym wszystkim, którzy pochłonięci byli pracą i poszukiwaniem nietypowych prezentów dla bliskich. Grudzień dopiero się zaczął, a ich już nakręcała myśl o zbliżających się świętach. Zazdrościłam im tego, że mają dla kogo oglądać liczne wystawy sklepowe, ale w głębi duszy cieszyłam się, że mogę nareszcie tylko patrzeć na ich zaangażowanie w przygotowania. Z setką myśli w głowie popijałam kolejne łyki gorącego moccacino. Zastanawiałam się nad wszystkim co mnie otacza, rozważałam plusy i minusy wyjazdu. Z dnia na dzień było coraz łatwiej, ale tęsknota rosła równie szybko. Wiedziałam jednak, że nie mogę wrócić przez kolejny rok. Nagle z mojego świata wyrwał mnie przyjemny głos mężczyzny:
-Mogę się przysiąść?- zapytał młody przystojniak wpatrując się w moje zmieszane oczy.
-Oczywiście.
-Widzę cię już po raz kolejny, ale nigdy nie odważyłem się zagadnąć.
-Aż tak onieśmielam?- zaśmiałam się.
-Bardzo możliwe, ale chętnie dowiem się co jeszcze potrafisz…

* * *

Miało być ciekawiej i mniej słodko oraz melancholijnie. Następnym razem muszę się bardziej postarać, ale ostatnio mam głowę zajętą inną rzeczywistością- tą bardziej szarą i przytłaczającą. Czekam na Wasze opinie w komentarzach i więcej obserwatorów ^^ Buziaki Miśki :*

02 lutego 2013

two. november [LISTopad]

Tato...
Trudno mi w tej chwili cokolwiek napisać, bo wiem, że jakiekolwiek słowo przeze mnie wyskrobane na tej czystej białej kartce będzie bolało. Nie tylko ciebie. Mnie także boli. Nie chciałam wychodzić bez pożegnania, uciekać w środku nocy, ale chyba stchórzyłam. Uznałam, że tak będzie łatwiej. Przepraszam. Jednak mam wrażenie, że mnie rozumiesz. Zawsze byłam tą poukładaną córeczką z dobrymi ocenami i uśmiechem na twarzy. Ale nie da się ukryć, że mam twoją naturę. Naturę buntownika. Duszę swojego rodzaju artysty bez talentu. Ja jednak mam to wszystko ukryte gdzieś zbyt głęboko. Ludzie już ocenili mnie jako cnotliwą pannę, która nigdy nie miała chłopaka. W ich oczach zawsze pozostanę poukładaną okularnicą. Taką, jaką mnie poznali i żadne soczewki niczego nie zmieniły. To oni patrzą na świat w inny sposób. A ja postanowiłam coś zmienić. Poznać samą siebie. Właśnie sobie coś udowodnić. Wydobyć z siebie tą dziką miłość. Nie wiem jeszcze do czego lub do kogo, ale obiecuję ci, że to odnajdę. Daję sobie rok. Ty też mi go daj. Nie opuszczam was. Zostawiam siebie, a wy jesteście moją częścią. Muszę nauczyć się żyć obok was. Jednak nie zapominając. Może kiedyś opowiem ci o wszystkim, co spowodowało mój wyjazd, ale to nie pora i nie miejsce na takie rzeczy. Kocham was. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Będziemy mieli ze sobą kontakt, ale zacznę tu nowe życie. Widzimy się za rok. Nie pozwól mi wcześniej wrócić, choćbym bardzo tego chciała. Nie mogę. Gdy ktoś będzie mnie szukał, w co niestety wątpię, powiedz, że mnie już nie ma. Interpretacja tych słów ma być dowolna. Ja swoją też mam. I tego się trzymajmy.

Cały czas w głowie siedziały mi słowa, które w pośpiechu napisałam na kartce i wrzuciłam tacie do skrzynki. Czułam tak wiele rzeczy na raz, a tak trudno było mi to ubrać w słowa. Chciałam napisać więcej, ale nie byłam w stanie. Coś mnie blokowało. Bałam się ich reakcji. Bałam się tego co zostawiłam za sobą i tego co mnie czeka w najbliższej przyszłości.

Listopad przeleciał dość szybko. Mokre ulice Londynu codziennie wpędzały mnie w coraz większą depresję, a poszukiwania pracy okazały się ciężkim zadaniem. Zatrudniłam się jednak już po tygodniu w małej kawiarence przy parku. To miejsce przypominało mi lokal, który codziennie widziałam z mojego okna. Ciepło i spokój- coś, czego tak bardzo wtedy potrzebowałam. Każdą godzinę umilali mi nieliczni goście i kolejne strony przeróżnych napotkanych na zakurzonych regałach książek. Mieszkałam w małym pokoiku na poddaszu budynku. Ten kącik nie był jednak szczytem moich marzeń. Na tamtą chwilę nie miałam niestety niczego innego w alternatywie. Tak więc miałam czas na przemyślenia i nowy plan. Na zrobienie listy postanowień i celów. Marzeń i pragnień. Wszystkiego, co niedługo potem miało się spełnić.

Mój notes zapełniał się kolejnymi złotymi myślami. Koślawe litery stawiałam gdzie popadło tylko po to, by o niczym nie zapomnieć. Tak więc pamiętałam. Kartki stawały się bardziej kolorowe i pełne życia, tak jak ja. W końcu zaczęłam wierzyć, że wszystko jest możliwe, gdy postawimy sobie cel i będziemy do niego dążyć za wszelką cenę.

I'm possible. Don't forget.

* * *

Jakoś mi się to napisało, choć nie było łatwo. Boję się, że nie polubicie mojej bohaterki, bo sama nie wiem, jak ją kreuję. To wszystko przychodzi spontanicznie, jak jej decyzje. Mimo to mam nadzieję, że w nastepnych rozdziałach znajdzie się więcej wyjaśnień jej decyzji. Kocham was moje Miśki :*

27 stycznia 2013

one. 31/X/2012


Nazywam się Olivia Bright. Mieszkam w Nowym Jorku wraz z tatą i starszym bratem. Zawsze byłam wzorowym dzieckiem. Z natury jestem optymistką. Niestety mam problem z okazywaniem uczuć, co bardzo mi przeszkadza. Od dłuższego czasu miałam plan, który zaczęłam realizować w dniu 16. urodzin. Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo wpłynie na mnie decyzja podjęta pod wpływem impulsu, spontaniczna i nie do końca przemyślana. Wiedziałam jedno- nigdy nie będę żałować. Ale cofnijmy się w czasie do tego dnia, w którym wszystko się zaczęło…

31 października 2012 r.

Obudziły mnie ciepłe promyki słońca wkradające się do pokoju przez rozchylone zasłony. Przeciągnęłam się i siadłam na łóżku owinięta miękką kołdrą. Chciałam jeszcze na chwilkę zanurzyć się w krainie marzeń, zamknąć oczy i już nie wracać, ale ten dzień był zbyt wyjątkowy. Zerwałam się więc szybko i wyjrzałam przez duże okno. Ulica była jeszcze pusta, tylko jedna dziewczyna przystrajała kawiarnię naprzeciwko, do której z resztą często zaglądałam. Było halloween. To nasze amerykańskie święto było wspaniałym jak dla mnie obrządkiem. Uwielbiałam je, ale nie wiem, czy nie przypadkiem dlatego, że 31 października 1996 roku przyszłam na świat. Podążyłam w stronę garderoby, podłączając wcześniej do gniazdka prostownicę, i zaczęłam przebierać w stosie ubrań. W końcu zdecydowałam się na czarną sukienkę. Jeszcze tylko biżuteria i zaczęłam bawić się włosami. Całe przygotowania nie zajęły mi zbyt dużo czasu. Gdy tylko spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że już nic nie da się poprawić rzuciłam się pędem na dół. W kuchni stał tata. Tak dawno nie widziałam go w tym miejscu. Stół zastawiony był różnymi przysmakami, a nad nim unosił się istny raj zapachowy. Ujrzałam też obok talerza mały pakuneczek. W tej chwili jednak usłyszałam mojego brata pędzącego po schodach.

-Siema siostra! A więc sweet sixteen!- krzyknął i z rozpędu poderwał mnie do góry. Wirowałam w powietrzu trzymając się kurczowo jego ramion. Zaczęliśmy się śmiać, wszyscy we troje.- Wszystkiego najlepszego kochana- rzekł już spokojniej i podał mi małą torebeczkę.

-Dziękuję. Też cię kocham wariacie- odparłam i zabrałam się za prezent. Gdy tylko otworzyłam opakowanie moje źrenice rozszerzyły się, a usta pozostały rozchylone przez dłuższy czas. Trzymałam w rękach nowiutką lustrzankę- moje ogromne marzenie. Rzuciłam się na Remy’ego i ucałowałam w policzek.

-A to ode mnie- dodał tata i wręczył mi pudełeczko, które wcześniej stało na stole. Była w nim para kolczyków, ale nie byle jakich- kolczyków mojej mamy.- Uznałem, że już czas. Daję ci je i mam jedną prośbę- nie odejdź ode mnie, tak jak ona- to mówiąc łzy naszły mu do oczu, więc szybko przytuliłam go i dla rozładowania atmosfery zarządziłam otwarcie dwunastego halloween XXI wieku.

„Dzień był wspaniały. Dzieci chodziły od domu do domu i zbierały słodycze, a my siedzieliśmy na miękkiej kanapie w poszukiwaniu interesujących filmów. Nikt nie zadzwonił, poza moją najukochańszą kuzynką Sieną. Zawsze o mnie pamiętała. Rozmawiałyśmy chyba przez godzinę, a po pożegnaniu się wróciłam do biernego obchodzenia urodzin. Mimo wszystko lubiłam ten dzień, choć wolałabym, by wyglądał inaczej. Ale to może za rok…”- tak brzmiał tekst zapisany na pierwszej stronie wspomnianego wcześniej notesu. Może za rok…

Była już 1:00. Wsunęłam na nogi trampki, zarzuciłam plecak i po drabinie zeszłam na podwórko. Do skrzynki wrzuciłam list. Na ulicy widać było jeszcze resztki wieczornej zabawy. Zebrałam po drodze wiele słodyczy oglądając się wielokrotnie w stronę domu. Szłam jednak pewnie, gdy przypomniałam sobie słowa taty: „Nie odejdź ode mnie, tak jak ona”. Łzy zebrały się w kącikach oczu, a ja pobiegłam do najbliższego przystanku i wskoczyłam w autobus na lotnisko. Miałam jeden cel, jeden kierunek- Londyn.
* *  *

Nie wiem, czy o to mi chodziło, ale mam nadzieję, że was nie zawiodłam, bo długo nad nim myślałam. Proszę was o opinie. To dla mnie ważne, bo piszę dla was. Czekam też na nowych obserwatorów. Niedługo pojawią się bohaterowie, których grono będzie powiększało się w miarę upływu czasu.
Papa słodziaki ^^

25 stycznia 2013

Prolog.


30 października 2012r.

Tego dnia wszystko na świecie zdawało się cierpieć. Wiatr świstał głośno i przechadzał się pustymi, ciemnymi ulicami. Liście tańczyły w powietrzu z wyraźną niechęcią. Krople deszczu spadały bezwładnie na ziemię i uderzały o biedne okna domów, których właściciele ze smutkiem przyglądali się scenie na zewnątrz. Siedziałam w ciasnym pokoiku z kubkiem gorącej herbaty z imbirem w dłoni i podziwiałam jesienny koncert wygrywany na mojej szybie. Szarość na dworze wskazywała mi tylko jeden kierunek- ciepłe łóżko w pakiecie ze świeżą puchową kołdrą. Ja jednak miałam inne plany. Plany, które zapisałam w kalendarzu już w czerwcu i których nie mogłam przełożyć na żaden inny termin. Następnego ranka miałam obudzić się i stać się zupełnie inną osobą, dlatego owego ponurego dnia musiałam zamknąć wszystkie sprawy rozpoczęte przez te 15 lat życia. Z szuflady w biurku wyciągnęłam czarno-biały notes opatrzony tytułem „Nothing is IMPOSSIBLE, the word itself says: I”M POSSIBLE”. Otworzyłam go na pierwszej stronie i zapisałam: 31 października 2012r.- my new beginning…

* * *

Pisałam to późno w nocy i nie do końca jestem zadowolona z efektu. Wiem, że jest krótki, ale mam nadzieję, że jego długość i jednoczesna tajemniczość zachęci was do zagladania tutaj co jakiś czas po nowe rozdziały. Jak oceniacie mój początek?